Adam Wiesław Kulik – publicysta, prozaik poeta, twórca wielu filmów dokumentalnych poruszających kwestie dotyczące polskich przygranicznych terenów wschodnich oraz szeroko pojętych kresów wschodnich napisał książkę o dawnych mieszkańcach Zamojszczyzny, Roztocza i Lubelszczyzny.
Tereny te mają niezwykle burzliwą historię. Jak to na przygranicznych obszarach bywa, w ciągu wieków mieszały się tam wpływy różnych kultur i narodowości. Następowały tarcia, okresy wojenne przeplatały się z czasami pokoju. Wpływy polityczne przechodziły z rąk do rąk. Ludność tu mieszkająca przez setki lat mieszała się etnicznie. Autor pochodzi z tych terenów, rodzina mojej mamy również, więc Kresy są mi bliskie, bo znam je z opowieści rodzinnych. Babcia mówiła, że sama nie wie jakiej krwi w niej więcej: polskiej, rosyjskiej, ukraińskiej, czy białoruskiej, choć wybrali życie na zachodzie Polski. Rozumiem więc sentyment autora do tych ziem. Dla mnie to tylko historia rodzinna, dla niego to dom rodzinny. Dlatego z wielką ciekawością zabrałam się do czytania „Nostalgii Wschodu”
Adam Kulik wybrał się wraz z dwójką przyjaciół na wycieczkę rowerową szlakiem Unitów, czyli wyznawców kościoła greckokatolickiego, dawnych mieszkańców tych ziem. Trasa wiodła przez wioski i miasteczka, wraz z ich cerkwiami, dworami, pałacami, a raczej z tym, co po nich zostało. Niestety większość bezcennych zabytków historycznych uległa dewastacji lub całkowitemu zniszczeniu. Powojennym władzom Polski komunistycznej nie zależało na kultywowaniu tradycji, a wręcz przeciwnie: wszystko, co przedwojenne, związane z kościołem Ukraińców, Unitów, nie było odnawiane, cerkwie niszczały, pałace zamieniano w obory lub przeznaczano na inne cele, a potem, gdy już spełniły swą funkcję, nieodnawiane, plądrowane, popadały w ruinę.
Mało, a właściwiej mówiąc, prawie wcale nie mówi się o ludziach sztuki, kultury, czy znanych i mniej znanych rodach magnackich lub szlacheckich, które zamieszkiwały te tereny i tworzyły ich historię. Tymczasem każdy najmniejszy dworek, pałacyk, każdy kościółek, czy cerkiewka to ludzie. Te miejsca tętniły kiedyś życiem, ich mieszkańcy, czy użytkownicy śmiali się, płakali, zawierali małżeństwa, uprawiali ziemię, tworzyli wiersze, pisali prozę, malowali, czy komponowali. O Mickiewiczu, czy Miłoszu słyszeli wszyscy, ale już na przykład o jednym z ostatnich właścicieli majątku Wożuczyn, którym był Tomasz Józef Wydżga, nie słyszał w zasadzie nikt, a on „W zbiorach przechowywał rękopis partytury do opery własnej kompozycji, którą wystawił we Lwowie za własne pieniądze (1907)”. Autor w książce przytacza mnóstwo takich historii, opowiada o dziejach rodów, kościołów, księży, pisarzy, właścicieli ziemskich, pisze o walkach, które przetaczały się przez Kresy na przestrzeni dziejów, o losach ludzkich. Opisy historyczne są w książce szczegółowe i barwne, i widać, że autor włożył w nią dużo pracy i zaangażowania. Książka jest naszpikowana wielką ilością ciekawostek o ludziach i miejscach. Nie wiedziałam na przykład, że „Ponad 70% kapliczek w Polsce stoi w miejscach prasłowiańskiego kultu”.
Szczególnie dużo Kulik pisze o rzezi Wołyńskiej — analizuje jej przyczyny, opowiada o mordach i bestialstwie ukraińskich chłopów. Ludobójstwo na Wołyniu w czasie II wojny światowej, przez cały okres powojennej historii Polski przemilczane, dopiero po zmianie ustroju zaczęło być znane szerzej, choć do dzisiaj trudno jednoznacznie określić jego przyczyny i nie wiem, czy za naszego życia to się uda. Za dużo tu niedomówień i niejasności, obie strony przedstawiają swoje racje, a obecnie, gdy Ukraina już ponad rok broni się w niewyobrażalnie ciężkiej wojnie z agresorem rosyjskim, jeszcze trudniej jest mówić o naszej wspólnej historii.
Pomimo nagromadzenia ogromnej ilości faktów, książkę czyta się łatwo, opowieści są żywe i interesujące. Proza Adama Kulika jest często bardzo poetycka „Rozkołysana przestrzeń niesie nas […] w zapachu dojrzewających zbóż. […] zminiaturyzowane perspektywą chałupki zlewają się z linią horyzontu, czapy drzew przycupnęły jak kopice siana”. Wręcz czuje się tu zapach pół i łąk w słońcu i upale.
Przyjemność z czytania mącą jednak częste, a im dalej, tym jest ich więcej, dygresje do obecnej polityki naszego państwa, chwilami jest to wręcz żenujące i niesmaczne. Jeśli do tego doda się opinię autora, że akcja Wisła była konieczna i nie powinno się za nią przepraszać, kończy się miłe czytanie, a książka zostawia po sobie rozdrażnienie i niesmak. Za to odejmuję dużo punktów tej opowieści i w związku z tym mam mieszane uczucia: z jednej strony cudowna podróż przez Kresy, z drugiej zaś natrętne politykierstwo. Od czytelnika będzie zależało, co przeważy w całościowej ocenie.
Za książkę dziękuję redakcji Moznaprzeczytac.pl
Jak mocno książka mnie wciągneła: | (7 / 10) |
Język i styl pisania: | (5 / 10) |
Czy warto przeczytać: | (6 / 10) |
Average: | (6 / 10) |
Zostaw komentarz